Pocztówka z Bangkoku


Łez jeszcze nie otarliśmy żegnając Indonezję 

( BaliUbud 1, 23Gili TrawanganGili MenożółwieGili AirLombokSanurYogyakarta i wiele innych, których już nie chce mi się wklejać, kiedyś to jakoś pokategoryzuję po ludzku żebyście mogli wygodnie przeglądać posty tematycznie... uff! ) 

a już nas wita. Wielka i wspaniała Azja!

Obowiązki gospodarza gładko przejmuje Bangkok. I pełnił je godnie! Wyznaczył najlepszego sługę, aby dogadzał wszelkim zachciankom europejskich gości - 


Khao San Road


I to w zasadzie o Khao San jest ten wpis. Muszę z żalem przyznać, że niewiele poza nim zobaczyliśmy w Bangkoku. Z drugiej strony te najbardziej znane atrakcje turystycznie znajdziecie nie gdzie indziej tylko właśnie w okolicy mekki backpackerskiej.





Czemu mekka?



Młodzi ludzie z całego świata ściągają właśnie tutaj. Co ich przyciąga? Całonocne imprezy, alkohol, muzyka? Słynne, najlepsze z możliwych street food? Raj zakupowy? 

(wszystkie koszulki, w których mnie widzicie na zdjęciach kupiłam tam, poniżej 10 zł)








Tak, NAPRAWDĘ to zjadłam!




Chcesz uszyć garnitur, pójść na masaż, imprezę, do knajpy, zapalić shishę lub coś innego? Witamy w domu. Usiądź wygodnie i rozkoszuj się. Na Khao San znajdziesz, zrobisz wszystko, czego dusza zapragnie. Nie opuszczając ulicy, która swoją drogą nie jest nawet duża.

O tym, że nocą  d z i e j e  się nie muszę nikogo przekonywać :) poza imprezami co i rusz są festiwale, festyny, targi i inne takie.



Lalki obok świni? 




Tradycyjne tańce? Proszę bardzo.



A jak Cię rano złapie kac moralniak, możesz uciszyć wyrzuty sumienia w pobliskich świątyniach i przekupić Buddę płatkami złota. Miłość Jego do złota jest wielka. Artur wielce zniesmaczony. (tak, Artur. Była afera w domu o używanie "A." :) )

Artur: Do Buddy w niedzielę bez złota nie podchodź. Ostatecznie Budda w swej łaskawości przyjmuje drzewko z banknotami. Najlepiej daj drzewko i wyjdź ze świątyni ze skruszoną miną. 





Aaah, jeżeli chodzi o masaż to nie tyle na niego idziesz co raczej siadasz w fotelu na środku ulicy. Ten słynny tajski stóp - przereklamowany! Za to masaż pleców... ooo to już inna bajka! Wrrau! Działo się. Kobieta wyginała nam części ciała we wszystkie strony, chyba więcej niż cztery? Super!

Na Khao San przyciąga wszystko po trochu, a zwłaszcza towarzystwo innych ludzi, młodszych i starszych podróżników, alkoholików z czterech stron świata. Siadasz na chodniku i gadasz. Zawsze znajdzie się ktoś, kto posłucha, poczęstuje piwem. 


 I nikt nie pyta Cię o wiek :)





Artur: 

Khao San jest na prawdę malutkie. Oferuje po prostu wszystko czego potrzeba. Tajlandia jest tańsza dla wielu podróżnych więc wszystko nęci i kusi. Na każdym kroku różne typy jedzenia, w tym czynne 24h za na prawdę nie duże pieniądze (50 batów i co potrzeba kupujesz).  

Sklepy seven elevn co kilka metrów od siebie ! Biały człowiek w Azji kocha 7/11 jak mało co. ATM ? Nawet specjalnie samochody podjeżdżają, które mają w sobie zamontowany ATM... (bankomat). 

Co ciekawe, ulica zmienia swoje obliczę trzy razy dziennie. Rano stragany z jedzeniem i pamiątki. Po południu obiady i ciuszki wszędzie a na wieczór - masaże i knajpy wieczorne. 
Za pierwszym razem człowiek głupieje jak wychodzi rano i wraca po południu, niby tą samą drogą. Wszystko się zmieniło i gdyby nie wiara, że to na pewno ta ulica prowadzi do domu to przeciętny turysta by zawrócił. 

Na czym polega magia tej ulicy ? 
Nie trzeba jej opuszczać. Jest tak wygodna, ceny są tak przystępne, że można tu siedzieć i siedzieć. Wyobraźcie sobie świat, który jest tak stworzony by było wam w nim wygodnie. 
To jest właśnie cały sekret.  

Chrr... gdzie spać?


O nocleg też nie musisz się martwić. Największa głupotą, jaką zrobiliśmy w Bangkoku było zarezerwowanie noclegu przez internet. NIE róbcie tego błędu! 
Aż wstyd się przyznawać...

Zapłacisz 2-3 razy drożej za gorszy nocleg. Nie stresuj się nawet jak przylatujesz późnym wieczorem. Khao San nie śpi i jest naszpikowane hostelami i hotelami jak sernik na Wielkanoc rodzynkami.

Eksperyment z Lonely Planet


Kojarzycie te przewodniki? Zakupiłam ebooka o Bangkoku.

(polecam obserwować mój ukochany serwis Mleczne Podróże, często są tam kody rabatowe. Plus wyjazd na Filipiny zawdzięczam właśnie im :) Kto czyta od Lymkya początku ten pamięta szał nocnych zakupów !)

I z Kindlem w ręku ruszyliśmy zwiedzać! Efekty zobaczcie sami :)












Ofiary dla bóstw.









Nie zabrakło też polskiego akcentu :)




Świątynie tym razem nie rozczarowały nas. Dużo fajniejsze niż te w Ubud. Wstęp z reguły płatny od kilkudziesięciu batów do 500 za Pałac Królewski. Wart zobaczenia. Zarezerwujcie spokojnie pół dnia na niego, jak możecie sobie na to pozwolić.





Wszystko aż kapie od złota, aparat nie nadąża...











Emeryci z ochrony zbędni gdy ma się taką straż królewską.









Panorama miasta ze szczytu mojej ulubionej świątyni Wat Arun -Świątyni Świtu.




Wszystkie świątynie, które chcieliśmy zobaczyć, położone są wzdłuż rzeki Menam. Wystarczy wsiąść na prom. Tanio*, wygodnie i z widokiem.



 * 15 batów. Nie dajcie się złapać na ekspress za 40 czy turystyczne long boat 
(negocjacje zaczynają się od 1500...)




Następnym razem



Żałuję ogromnie, że nie zdążyliśmy pójść na jogę do parku Lumpini, podziwiać wschód słońca w pozycji lotosu. Przy najbliższej okazji musimy nadrobić też free tour po mieście i zakupy na pływającym markecie. 

Nie ma się co dziwić podróżniczym lukom, skoro jeden drink na Khao San skończył się imprezą do rana... 
Przy okazji mała rada apropos hulanek na parkiecie - biali się nie nadają i za dużo piją. 
Jak chcecie poszaleć na parkiecie wbijajcie do miejsc okupowanych przez Azjatów :) 


Przypominamy, że Kobieta to zło i pomiot szatański. Mnichów dotykanie  - zakaz całkowity! Mają osobne siedzenia nawet w poczekalni na dworcu kolejowym. Na promie pani bileterka własnoręcznie odgania mniej świadome turystki :) 
Cyknęliśmy fotę z zaskoczenia.




Pewnie mogliśmy zobaczyć więcej i lepiej gdybyśmy sami zrobili research wcześniej a nie zdali się na Lonely Planet. Sam eksperyment był ciekawy. Okazuje się, że można przyjechać gdzieś nie wiedząc nic, otworzyć książkę i podążać utartym szlakiem. 
Dla wygodnickich i leniuchów :)

Może odwiedzimy Pekin z Rough Guide i zrobimy porównanie. Chociaż kogo JA oszukuję? W Pekinie, z przewodnikiem czy bez, i tak się zgubię :)

Słyszałam historie o ludziach, którzy wsiadają do samolotu lecącego  g d z i e ś  i siedząc w chmurach dopiero otwierają przewodnik... hardcore travel style :)   

A jak Wasze doświadczenia ze zwiedzania miejsc z Lonely Planet czy innym przewodnikiem pod pachą? Da się?

3 komentarze:

  1. Poszaleliscie z rozrzutem tematycznym. Z pluszaczkowych kangurów przeszliście płynnie do pełnego orientu. No faktycznie jest tu na co popatrzeć . nie wiadomo co intryguje bardziej – czy świnki, jedzonko i zabawy wszeteczne czy kapiące zlotem i zachwycające koronkową robótką świątynie i pałace. Oczywiście robienie za „pomiot szatański” podobać mi się nie może więc obrażę się i Bangkoku nie odwiedzę …
    A propos zwiedzania z przewodnikiem pod pachą – oczywiście że ćwiczyliśmy. Co prawda nie były to wydawnictwa Lonely Planet, bo te niestety głownie po angielsku … ale np. dostany w prezencie przewodnik po Maroku zaczytaliśmy doszczętnie. Wykorzystaliśmy go zarówno do rezerwacji noclegów jak i … biegania po medynach i bazarach. Z moich skromnych doswiadczen wynika, że przewodnik musi być praktyczny, bez zbednych ozdobników w postaci epickich opisów. powieść to sobie mozna w domu na kanapie poczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeszcze nic!
      W dalszym ciągu nie cała Azja opisana, a w planach poruszenie miliona innych tematów, poza samym życiem w AU.

      Dlatego wkrótce będziesz Mamiszonku płakać, tupać nogami i pomstować na pierworodka swojego. Żeby o tym wszystkim pisać zmieniamy szablon bloga jak tylko znajdę chwilę. Będzie on dość szalony :)

      Jakie wydawnictwo tych przewodników? Chodzi właśnie o takie książeczki, które powiedzą krótko: idź w prawo, zobacz to, zjedz tu, prześpij się tu, a na lewo masz to, to i to :)

      Usuń
  2. korzystałam z Pascala - beznadzieja, przerost formy nad treśćia. Maroko zwiedzalismy z serią kieszonkowy przewodnik Wydawnicta RM, przewodnik w dobrym formacie, wydany na porzadnym papierze, zawierajacy małe przydatne mapki (wjazdy do poszczególnych miast, opisywanych kwartałow ...) + luźna duza mapa - z jednej strony całe państwo, z drugiej mapki miast cesarskich. wszystko sie przydało!

    OdpowiedzUsuń