Święta w Tajlandii

24.12.13

I: Wybory. Każdy z nas dokonuje ich bez liku codziennie. Kawa czy herbata do śniadania? Wziąć ślub czy żyć na kocią łapę? Samochód nowy czy używany? Sukienka w kwiatki czy w grochy? Dziecko teraz czy za rok?
Siedzę sobie na plaży, popijam słabą kawkę i stoję przed wyborem – napisać w końcu jak spędziliśmy święta w Tajlandii czy skorzystać z okazji, że A. chrapie i pojeździć samej na skuterze?

A: To Simba chrapie. Ostatnio w trójkę śpimy…

I: Lubię takie wybory :)

Jako że zaniedbaliśmy Was i limkę

(apropos – co uważacie o zmianie nazwy bloga z lymkya na limka? Napisała tak kiedyś Mama A. i bardzo nam się spodobało :) )

decyduję się na Święta. Chociaż sprytnie to ukrywamy, przerwę w limce mamy przeogromną. W kolejce cierpliwie czekają nocna wyprawa na wulkan i szaleństwa w Bangkoku, relaks w Ko Lanta… a przecież zaraz jedziemy do Chiang Mai!
Ale zaraz, zaraz, po kolei….

Święta…

Przyznaję, trochę miałam stresa jak to będzie spędzić Wigilię z dala od domu, tylko we dwójkę. I to w dodatku gdzieś na ciepłej wyspie z białym piaskiem w roli śniegu, pod szumem palmowego liścia miast pachnącego świerku. Wybór miejsca był szybki, wynik niepewny. Padło na niewielką plażę w Tajlandii  - Railay.




Sama droga tutaj z Bangkoku była na tyle ciekawa, że musimy jej poświęcić osobnego posta :)

W ramach świąt postanowiliśmy zażyć minimum luksusu. I tutaj muszę obalić pewien mit – Tajlandia nie jest tania! Przynajmniej nie miejsce, w którym byliśmy i nie w czasie, w którym tam byliśmy. Zdzierają na wszystkim jak jasny gwint. Nie miałam ochoty spędzać Wigilii w jakimś obskurnym pokoju, który na co dzień w zupełności mi wystarcza. Po wstępnym rekonesansie strach mnie obleciał, że będę się dzielić opłatkiem w namiocie. Nie jestem jeszcze takim hardcorem. Ceny po kilka tysięcy batów za noc. Jakimś cudem udało nam się wyrwać super pokoik za 1200 batów czyli ok 114zł za dwie osoby z dużym śniadaniem, w hotelu przy plaży z jednej strony, z widokiem na góry z drugiej strony :) 


Podkreślenie motywu dużego, dobrego śniadania zrozumie tylko ten, kto od niespełna dwóch miesięcy stara się nakarmić dwumetrowego chudzielca, który prędzej kupi mi piątą podróbkę crocksów i nową sukienkę niż sobie drugie śniadanie… 

A: Dajcie mi europejski supermarket i patelnie w kuchni bez karaluchów co mogą jajko porwać a nastaną syte lata !

Uff, byliśmy naprawdę happy! Szczególnie, że w tym samym hotelu pokoje zaczynały się od 2 – 3 tysięcy, a z każdym dniem bliżej Wigilii ceny sukcesywnie rosły… w sklepach ceny takie same jak w knajpach, czyli drogo, drogo, drogo. Ok, dość rachowania, mamy rachmistrza mistrza pióra od tego.

A: Azjatycki chytrusowy styl to brak cen na produktach, pytasz się lub pokazujesz dany produkt i słyszysz cenę z kosmosu, alkohol 10zł, ciastka 15zł (te same ciastka w normalnym sklepie 1,5zł), jeden mały banan 1zł i tak można wymieniać…

***
I: Nocleg wybrany. Teraz kolacja. Matko kochana cóż to był za ciężki wybór! Karpia i pierogów próżno szukać. Za to hitem był blue marlin.


A: Nieduży stek z niego kosztował ok 18z za to z krokodyla (tak z krokodyla) ok 20zł…

I: Ceny w restauracjach kosmiczne.

A: Mrożony homar 300zł…ale fakt faktem cieszył się wzięciem. 

I: Nie będziemy w końcu jedli nudlli! Zdecydowaliśmy się na świąteczną kolację w jednym z lokali. Specjalnie na ten cel zakupiliśmy dla mnie sukienkę i dla A. pasującą pod kolor koszulę. Strój Pawlikowskiej i wymięte tshirty zostawiliśmy w pokoju.



Było naprawdę elegancko. Muzyczka, wystrój i przede wszystkim pyszne jedzenie z wyborem iście szalonym! Przez sushi, kraby, krewetki i inne dziwne muszelki, po pieczonego indyka, kuchnię włoską i oczywiście tajskie przysmaki. Spróbowaliśmy 12 dań, które były kroplą w morzu wyborów. Podzieliśmy się chlebkiem. Przy składaniu życzeń nie obyło się bez wzruszeń.


Myślałam, że nie poczuję klimatu świątecznego w tym roku. O, jakże się myliłam.
Odwiedził nas nawet Mikołaj!


Moje Miśki szalały ;)


Tymczasem tyle i lecimy na... skutery!
TAK! W końcu po dwóch miesiącach podróżowania po krajach, gdzie jest to podstawowy środek komunikacji, gdzie nikt nikogo nie pyta o prawo jazdy, jeździ się lewą stroną a benzynę można kupić za parę groszy z butelek po whisky na przydrożnych stoiskach... odważyłam się szaleńczą jazdę i wiatr we włosach :)))))

Buziaki!

11 komentarzy:

  1. Tak sobie czytam co piszecie i chyba w złe miejsce trafiliście, jeśli chcecie taniej. Wyspy ogólnie do najtańszych nie należą jak się porówna z tym co na lądzie ale już nawet u nas na Ko Phangan tak źle nie jest. Przykłady:
    - Jakieś małe bungalowy bez klimy za 400
    - Za 1000 można dostać w miarę wypas, z AC i ze śniadaniem
    - Jedzenie: my na wigilię zjedliśmy świeżą rybkę, snappera plus dużego squida - wszystko z grilla i naprawdę niezłe, popiliśmy dobrą imbirową herbatką, zapłaciliśmy 550 bahtów
    - A to wigilijne jedzenie to i tak w miarę drogo, jak byliśmy na lądzie, nie wyspie, to często nam się zdarzało wszamać 2 Pad Thaie za 70 bahtów łącznie. Grunt to lubić street food, my lubimy i bardzo rzadko zdarza nam się przytruć (ja przez kilka wyjazdów do Azjii przytrułem się na razie raz, nie za mocno, na tym wyjeździe, w Birmie :)

    Jak już Arturowi pisałem jak już będziecie w okolicach Kanchanaburi będziecie chyba mogli poznać Tajlandię z trochę tańszej strony. Nam tam się podobał Erewan National Park (tu akurat zrobiliśmy wycieczkę) i Hellfire Pass - tu się wybraliśmy localesowy autobusem w dwie strony.
    Ale na prawie zupełny brak komerchy to byście się chyba musieli udać do Birmy, często byliśmy tam jedynymi białymi :)

    Pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za rady :) Ogólnie fakt faktem trafiliśmy w monopolistyczne rejony ale za nocleg nad najładniejszą plażą za 300 batów jesteśmy z siebie dumni (w cenie był kot na łóżku). Street food jak to street food trzeba uciekać od rejonów turystycznych i tam jest dopiero tanio ale i tak problem jest często z wielkością, wczoraj właśnie takiego pad thaia za 35 batów jadłem ale porcja była taka, że kupiłem kolejne dwie rzeczy ;] Więc ogólnie straganów unikamy bo są albo pod białych albo ichszowe porcje, najlepsze są właśnie knajpy małe i lokalne tam na widok białego z uśmiechem palcem coś pokazującego wyciągają największy talerz i z ceną nie oszukują (najlepszy pad thai w życiu za 40 batów).

      W Indonezji przez przypadek trafiliśmy w rejony gdzie biały nogi nie stawia, w obrębie kilku kilometrów w wielkim mieście nie było innego białego więc rozumiem jakie to fajne uczucie ;] Ale fakt faktem fajnie było by Birmę odwiedzić szczególnie po Twoim komentarzu, że się najadłeś za 1,5zł :)
      Artur

      Usuń
  2. super! Wesołych Świąt!
    ale pierożków z kapustą i grzybami za nic bym nie oddał nawet za mrożonego homara! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. jaka piekna Mikolajowa. ciesze sie ze mimo wszystko (ze sami i do domu daleko) jesteście ze swiąt zadowoleni. buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. święta to chyba za dużo powiedziane, tak naprawdę kolacją świąteczna i tyle... w samą Wigilie byliśmy na.. kajakach :) a w drugi dzień świąt już płynęliśmy na inną wyspę. Powiem tak... było lepiej, niż myślałam. Sporo ludzi piło po prostu drinki przy barze z klubową muzą. To było dopiero dziwne...

      Usuń
  4. Czy ten miś to twój Iguś? Fajnie że miło spędziliście te święta. Widoki pewnie najpiękniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  5. jeden z misiaków jest mój haha Widoczki owszem, bajeczne, buziaki

    OdpowiedzUsuń
  6. Cieszę się że świetnie się bawicie. Tak trzymać i oby humoru i kasy starczyło do końca zaplanowanej podróży :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A kto/co to jest Simba ? i jeszcze tak chrapie i wkradł się do Waszego łóżka, nie mogę o nim przestać myśleć, ciekawość mnie zżera.
    Pa, całuski, póki co, to tylko dla Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)))) a to już się wyjaśni wkrótce... w następnym odcinki limki o wdzięcznej nazwie 'Rasta Baby'. Pozdrawiamy z Chiang Mai :)

      Usuń