Ahoj przygodo! Idziemy w góry.


Na Lomboku powodzi się ludziom zdecydowanie za dobrze. 1 mln za parę godzin spaceru w górach?! Wyruszamy sami. Wspaniale zmienić krajobraz plaż i rafy na góry porośnięte palmami.







Ścieżka uciekła nam spod nóg parę razy, gorąco było jak w piekle ale uparcie wchodziliśmy do góry.

A: O krzykach I. by się cofnąć i szukać ścieżki na dole nie wspominamy ;]

I: podłe oszczerstwo! Wystarczającym szaleństwem było pójcie w góry na przysłowiową „pałę”, bez przewodnika, bez mapy, z jedną butelką wody i bananem na twarzy :) 

Nie będę zbaczać z i tak ledwo widocznych ścieżek!

W końcu starowieńka babuszka, która zbierała grzybki halucynki (!) na bosaka (!!) pokazała nam drogę i osiągnęliśmy cel – szczyt, z którego rozciągał się piękny widok na trzy wyspy Gili. Z dołu dochodziły nas śpiewne wezwania wiernych na modlitwę.




Koniec języka za przewodnika


Jakimś cudem w górach też żyją ludzie i nas ładnie na migi prowadzą w dół góry, do miasteczka. Idziemy piechotą do kolejnej miejscowości Bentek, gdzie spodziewamy się zobaczyć Małpi Gaj i świątynię.







Wzbudzamy powszechną ciekawość i litość wśród mieszkańców. Bynajmniej nie tylko dlatego, że idziemy w deszczu, ale o zgrozo - na piechotę! Kto to widział taki wstyd, żeby chodzić w Indonezji na piechotę! Najgorsze biedaki mają skuterki. Chyba nie przysporzyliśmy dumy Polsce. 

Zatrzymaliśmy się na pogawędkę u sklepikarza, który daremnie próbował nas uczyć liczyć do dziesięciu i chciał nam pożyczyć swój skuter. W końcu załapaliśmy się na skuterowego stopa! Ha! Super było! 
Dwóch chłopaków nas podrzuciło za friko do dzikich małp.

A: Biały nie w shuttle bus tylko na piechotę w deszczu ? tak to my Polacy ;] 




I: Nie wiem czy to kwestia religii (balijski buddyzm kontra lombokowy islam) czy dobrego wychowania – małpy różniły się diametralnie od tych spotkanych w Monkey Forest w Ubud! Były jak chorda wściekłych psów, jeżyły sierść, szczerzyły zęby i spinały się do skoku.




Co najdziwniejsze, małpi gang siedział wprost na ulicy nie robiąc sobie absolutnie nic z przejeżdżających krok od nich samochodów i skuterów.










Przy próbie zrobienia zdjęcia zaczęły nas gonić. Uratowała nas plastikowa butelka, którą A. hałasował i odstraszył dzikusy. Tym samym zrezygnowaliśmy ze świątyni i kulturalnie zrobiliśmy w tył zwrot. Chwilę później zabraliśmy się po raz pierwszy bemo (lokalny transport) do domu.

A: Transport fajny, siedzieliśmy przy otwartych drzwiach, miły wiaterek i dżungla. Szkoda tylko, że ta przyjemność 20min kosztowało nas 30k ! Coś czuje, że nadal za mało opaleni jesteśmy by płacić cenę lokalsową.




8.12.13 

6 komentarzy:

  1. ha, a nie mówiam (buzki T.), no nie A. - jestem zawiedziona. to ja ci pod opieke dziecko moje pierworodne oddałam, zaufaniem obdarzając - i co ja czytam - w góry! sami! bez picia, jedzenia! - i to jeszcze moje dziecko rozsadniejsze było i pchac sie w nieznane nie chciało! czekaj, czekaj tylko wrócicie....
    ale widoki piekne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a widzisz! prowodyl całej akcji (gór i wyjazdu w ogóle) jest jednocześnie głosem rozsądku! Nie podejrzewałabyś mnie o to, co? :)

      Usuń
    2. sama wiesz jak jest .... idz dziecko dalej tropem rozsadku, bo tak jakos mam wrazenie, ze co prawda tajfun was ominął, ale i tak im dalej w las tym wiecej tych drzewoniespodzianek...

      Usuń
  2. A na zdjęciach te małpki wydają się takie słodkie i sympatyczne... :) Gratuluję odwagi i pięknych zdjęć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem! Chociaż przed nimi uciekałam dalej ciężko uwierzyć, że to takie agresory są! Chyba na discovery w rangingu najbrutalniejszych (w kontekście walk) zwierząt na 1 miejscu były szympansy... chociaż teraz sobie myślę, że może napotkane przez nas małpy miały wściekliznę czy inne choróbstwo... gratulować można rozsądku nie odwagi, bo w końcu do świątyni nie dotarliśmy tylko uciekliśmy haha

      Usuń